Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
Drukuj

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Odrabianie lekcji nie należy do naszych ulubionych zajęć. Coraz więcej mówi się o tym, że dom nie jest filią szkoły i nie mogę powiedzieć, że się z tym nie zgadzam. Chociaż...

 

Kim jest nauczyciel

Kiedy ja chodziłam do szkoły mówiło się, że nauczyciele uczą nie tylko przypisanych im przedmiotów, ale też wychowują dzieci. No bo prawda jest taka, że czy nam się to podoba czy nie dziecko spędza w placówce oświatowej sporo czasu. Nauczyciele, a szczególnie już wychowawca w klasach I-III wpływa na nasze dzieci. Na ich postrzeganie świata, priorytety, itd. Niezależnie od tego czy wychowawca odpowiada rodzicom charakterologicznie, czy nie, jesteśmy na siebie poniekąd skazani. My na niego, a on na nas. Warto więc włożyć trochę wysiłku w to, żeby nasze relacje były poprawne. Pofatygujmy się czasem do szkoły opowiedzmy o tym, co naszym zdaniem dziecku sprawia trudność, co dziecko mówi w domu o kolegach, o tym, co go niepokoi, posłuchajmy informacji zwrotnej.

Mi jest teraz łatwiej, będąc na co dzień z dziećmi mam sporo czasu, żeby pogadać z Zetem i Tedem, kiedy kończą swoje zajęcia. Wiem kogo Marcel dziś uderzył i czy Dominik Brzuszek był miły. Z nauczycielami moich dzieci widuję się co najmniej dwa razy w tygodniu, często przelotnie wymieniając uprzejmości, ale kiedy coś mnie zaniepokoi mogę reagować od razu. Kiedy pracowałam na etacie sprawa wyglądała trochę inaczej, ale przynajmniej raz w miesiącu spóźniałam się, w sposób kontrolowany do pracy, albo wychodziłam z niej wcześniej, po to, żeby mieć czas na takie rozmowy.

Da się, serio. Nauczyciel nie jest Twoim wrogiem, nie jest też wrogiem Twojego dziecka. Zapewniam Cię, on woli mieć spokój (tak jak Ty w swojej pracy), dlatego woli konflikty rozwiązywać od razu, dlatego zależy mu na dobrej współpracy z Tobą.

fot: Matka Żywicielka

Po co jest szkoła

Szkoła z zasady ma przygotować Twoje dziecko do życia w dorosłym świecie. Nauczyć je pisać, czytać, rozliczać PIT-y i odpowiadać na pytania w "Jeden z dziesięciu". Szkoła to trochę praca dziecka, idzie tam robić swoje, jeśli wywiązuje się z powierzonych mu obowiązków dostaje pensję (dobre oceny), jeśli mu nie idzie - premii nie będzie (złe oceny). Jeśli nie wyrobi się z robotą w czasie dnia pracy, klepie nadgodziny (nadgania w domu), jeśli się wyrabia, po pracy odpoczywa. Kiedy Ty wychodzisz z korporacji, nie liczysz już swoich tabelek w domu, więc czemu dziecko ma pisać lekcje w domu? Żeby było jasne, ja nie jestem przeciwniczką pracy domowej, daleka jestem od mówienia, że chcę jak w Szwecji, żeby praca domowa była dobrowolna. Ale niech ona ma sens! 


Rozumiem zlecanie dzieciom realizacji projektów wymagających od nich systematyczności, jak na przykład: sadzenie fasolek, hodowanie kryształów z soli, itp, ale pisanie zadań? Moja dawna szefowa (Kasia, wielki buziak dla Ciebie<3) mawiała: "Zdolni nie siedzą po godzinach", więc czemu moje dziecko musi?! Nie mówię o sytuacjach, kiedy Zet przez cały dzień oddawał się relaksowi, albo czytaniu książki o Minecraft w czasie lekcji zamiast pracować, bo tu sprawa jest jasna, nie pracował, kiedy był na to czas, musi nadgonić. Ale jeśli pracował sumiennie cały październik, nadgonił zaległości, których naprodukował wcześniej i na weekend ze Świętem Zmarłych dostaje 17 stron pracy domowej no to sorry, ale coś tu nie gra.

Karpik, czy lekcje?

Kiedy Zet zaczął książkę nr. 2 w tym roku kazaliśmy mu od razu robić więcej niż było zadane. Ochrzan dostał już trzeciego dnia. Ma nie robić na zapas. Przyszedł do domu, opowiedział co usłyszał w szkole, a ode mnie usłyszał "Będziesz pisał po stronie więcej każdego dnia, bo chcę, żebyś miał Święta". Przerabialiśmy to już w zeszłym roku. Termin porodu na pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, brzuch, jak wydmuszka, odebrałam dziecko ze szkoły, a on poinformował mnie, że przez ferie świąteczne ma zrobić 27 stron z polskiego i 12 z matmy. No i co, ja na porodówce, a dziecko u dziadków piszące głoski... Żart. W tym roku będą Święta, będziemy mieć je wszyscy, a mój syn nie napisze nawet pół strony lekcji, bo ja się na to nie zgadzam.

Jeśli większość ludzi pracujących zawodowo może siedzieć przy stole, spędzać czas z rodziną, to czemu dziecko ma w Święta robić lekcje? Ciągle zastanawiam się nad przyczynami, ale i następstwami takich sytuacji. Jak szkołę i pracę domową będzie odbierać dziecko? Skoro wszyscy odpoczywają a ono nie może to co? Ma karę? Niby nie, ale przecież tak to odbiera. Małe dziecko, ale nie tylko ono, musi mieć równowagę, czas dla siebie, na budowanie z klocków, czytanie książek, które faktycznie je interesują i na leżenie do góry brzuchem też.

W czasach, kiedy w zasadzie cała wiedza, jaką dysponuje ludzkość jest dostępna w kieszeni, za pośrednictwem smartfona, jaki sens ma kucie danych na pamięć? Zanim rzucicie się na mnie z hejtem - uważam, że są rzeczy, których wstyd nie wiedzieć, ale znaczna część wiedzy, którą przyswajają dzieci przydaje się na najbliższej klasówce, ewentualnie w "Milionerach" i na tym koniec.

Mam wrażenie, że program nauczania piszą ludzie, którzy już dawno temu przestali patrzeć na dzieci i na podążający na przód świat. Może czas, żeby to zmienić i nauczyć kolejne pokolenie, jak szukać potrzebnej wiedzy, jak sobie radzić, kiedy czegoś nie wiemy i jak zostać ekspertem w swojej dziedzinie, zamiast uczyć wszystkiego po trochu?

 

Kiedy już siada do lekcji

- Mamoooooo, nienawidzę pisać. To jest takie N U D N E.
- Zygi rób.
- Mamooooo, to odbiera sens mojemu życiu...
- Przywrócimy go, kiedy skończysz.
- Mamoooooo, a ile nóg ma stonoga? Wiesz że wcale nie sto?
- Zygmunt!
- Mamoooooo, zjadłbym coś.
- Zjesz jak skończysz.
- Mamooooooooooo.....
- Zet!
- Mamo, dobij mnie, moje cierpienie nie ma sensu.

I tak każdego dnia. Pogrzebałam trochę i znalazłam (albo zrobiłam) parę fajnych gadżetów, które to cierpienie przy lekcjach uśmierzają. Lampka na biurku, ma długie ramię, stoi po prawej stronie Zeta (chłopak jest leworęczny), ładnie doświetla pole pracy i ręka nie rzuca cienia na zeszyty. Literki układające się w jego imię uszyłam sama, dwa dni przed urodzeniem Kazika. Wybrałam materiał w dinozaury, bo Zet je lubi. Służą do bycia szturchanymi, kiedy trzeba odsapnąć. Krzesło kupiliśmy sto lat temu chyba w Leroy Merlin. Jest pomarańczowe, Zet lubi pomarańczowy. A najfajniejsze w nim jest to, że reguluje się jego wysokość i stopień pochylenia, dzięki czemu Panicz siedzi w odpowiedniej pozycji przy biurku, a ma to duże znaczenie, zwłaszcza, że Zygizmunt, spędza przy tych lekcjach kilka godzin dziennie.

Znalazłam mu też fajne długopisy marki PENMATE do bujania i pogryzania (małemu dziecku bym nie dała, bo kulki mogą spaść, ale Zet ogarnia, że trzeba być delikatnym), wygrzebałam je na Scann.R. Kalendarz nad biurkiem z planem lekcji, notesami, naklejkami i dinozaurami kupiłam latem w Biedronce. Przepiękną tabliczkę mnożenia, która aktualnie jest bardzo eksploatowana dostaliśmy od Bajecznych Pokoi w podziękowaniu za wywiad, którego im udzieliłam.

fot: Matka_Żywicielka

 

fot: Matka Żywicielka

 

fot: Matka Żywicielka

 

fot: Matka Żywicielka

 

fot: Matka Żywicielka

 Artykuł ukazał się na blogu: Matka Żywicielka


PREZENTOWANE DŁUGOPISY POCHODZĄ Z OFERTY FIRMY TADEO TRADING.

Znalezione obrazy dla zapytania d?‚ugopisy penmate pom pom

Kategoria: Rozmowy bez cenzury - branża szkolna
Odsłony: 2485